Nie polecam kopania rowów w tropikach. :) Ale od początku. To był wolontariat, który w założeniu miał polegać na przycinaniu trzciny i "removing mud". W pięknym parku, pełnym ptaków i roślinności. Rzeczywistość składała się z 35 stopni w cieniu, chmar komarów, kilofów, kos i łopat, chaszczy (ale takich, jakie pierwszy raz w życiu widziałam, Amazonia niech się schowa), genialnego towarzystwa i bardzo nadgorliwego siedemdziesięcioletniego Japończyka, który skutecznie (dez)organizował nam życie, "na rozkaz spać i jeść", do tego zamykano nas na noc na kłódkę. No kidding. Wytrzymałam 9 dni, a potem ze łzami w oczach (bo było mi niezwykle głupio zostawiać całe towarzystwo, którego fajność była równa niefajności wykonywanej roboty) wsiadłam w Shinkansen i pojechałam gdzie indziej. Poniżej zdjęcia z parku, w którym pracowaliśmy.
Poletko ryżowe. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć jak wygląda ryż zanim wyląduje w ricecookerze.
Park oprócz walorów rekreacyjnych jest siedliskiem wielu dzikich ptaków (mimo że znajduje się prawie w centrum Tokyo), więc w wielu miejscach były budki z lornetkami (takie tam wypasione lunety Nikona) przeznaczone dla ornitologów.
Budka z zewnątrz, ukryta w krzakach. Za budką był stawik, w którym żyły jakieś szare czaplopodobnej ptaszyska. Nawet zrobiłam im zdjęcie, ale mam za słaby aparat. Nie to, co te przyszpilone lunety Nikona, więc tylko mam fajne wspomnienia.
A tak pracowaliśmy. Okryci szczelnie przed słońcem, komarami i tnącą trzciną.
Chasze oprócz tego, że były imponujące skrywały w sobie wiele żyjątek.
Żyjątek dużych i głośnych jak poniższe. (Pierwszego dnia myślałam, że dźwięki tego stworzonka to szlifierka.)
Żyjątek dużych, acz niegroźnych.
Oraz żyjątek ZDECYDOWANIE ZA DUŻYCH. Brr! Pająków było tam zatrzęsienie, żeby nie zwariować nauczyłam się ignorować ich istnienie. Podobno statystycznie rzecz ujmując nigdy nie znajdujesz się dalej niż 1,5 m od najbliższego pająka. Jestem przekonana, że tę statystykę w dużej mierze zawdzięczamy Japonii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz