18 lut 2013

Jedzenie. Subiektywny przewodnik po japońskiej gastronomii

Temat rzeka. Choćbym wrzuciła wszystkie dwieście zdjęć związanych z jedzeniem i napisała kolejne 200 stron tesktu to go nie wyczerpię. Więc będzie chaotycznie.
Przede wszystkim nie można iść i jeść. Niczego - nie tylko steku (fizycznie ciężkie), ale też frytek, lodów, ciastek, chipsów, etc. Poszłam z tubylcami na spacer. Kupiliśmy sobie lody, które następnie karnie zjedliśmy 2 metry od 7/11, bo gdybyśmy poszli z nimi do parku (przez ulicę), to byłaby to hańba, wstyd i powód do seppuku. I też nie dlatego, że ulice są tu zatłoczone i można by pobrudzić siebie i innych. Na pustej ulicy w środku nocy też nie wolno. Podobnie jest z paleniem papierosów. Nie można palić i iść. Palisz - stoisz.
Po kilkdu dniach doszłam do wniosku, że jedzenie to czynność dla tubylców wstydliwa - knajpy mają mleczne nieprzezroczyste szyby, drzwi do nich albo są zamknięte, albo w wejściu wisi biała płachta (czasem i jedno i drugie). Nie ma mowy o jedzeniu w ogródku pod parasolką, gdzie przechodnie mogliby zaglądać w talerz. Oczywiście są wyjątki od reguły, ale bardzo nieliczne, jakieś pojedyńcze ogródki w parkach (ale to raczej tylko lody tam serwują), czy knajpy z jedzeniem najtańszym z najtańszych (np. kebaby).
Nawet kebab spożyć trzeba stacjonarnie

Ogródek i garkuchnia nie pod dachem - jedyna jaką widziałam

Tradycyjne restauracja. Mleczne szyby, prześcieradło w drzwiach

W lepszych restauracjach tuż po wejściu zdejmuje się buty (czasem dostaje się kapcie), w tych tak malutkich, że nie ma mowy o przedpokoju buty zdejmuje się przed wejściem

Okonomiyaki - japońska pizza jest smaczna (choć osobiście wolę włoską), ale nie w smaku egzotyka, a w sposobie przygotowania.
Najpierw potrzebny jest specjalny stolik z wbudowaną płytą elektryczną

A potem zaczyna się zabawa:

Na deser pani kelnerka przyrządziła nam naleśnika z bananem i bitą śmietaną (to chyba nie było japońskie jedzenie, ale fun przedni).

W restauracjach, jak zresztą prawie wszędzie w Japonii, ciężko dogadać się po angielsku, więc fajnie, że spora część z nich ma przed wejściem witryny z plastikowymi daniami i ceną. Czasem nawet cena jest napisana cyframi arabskimi.

Anglojęzyczny staff to powód do dumy dla knajpy. Z tym, że w Japonii anglojęzyczny oznacza zrozumienie kilku zdań i niewpadanie w panikę w kontakcie z cudzoziemcem. (Skądinąd ich wręcz legendarna nieznajomość angielskiego dziwi, zwłaszcza że każde dziecko się go musi uczyć).

A gdy nie ma anglojęzycznego staffu

Bardzo polubiłam knajpy z wystawami. Również dlatego, że były tanie, często bezobsługowe, a jedzenie, choć bardzo proste, było smaczne. Krótka historyjka o tym, jak zdobyć obiad. Wybieram danie. Zapamiętuję, że opisujące je krzaczki to "ludzik i kółko i krzyżyk".

Wchodzę do środka, znajduję automat, w którym wybieram swoje danie (trochę szukam ludzika z kółkiem i krzyżykiem, ale jest - czwarty rząd od dołu, drugi od lewej), uiszczam opłatę (w Japonii nigdzie nie ma mowy o napiwkach, ale za to w sklepach ceny są często cenami netto), maszyna drukuje mi kwitek, z którym idę do okienka, w którym kwitek oddaję kucharzowi. Dobrze, że woda jest w tego typu placówkach za free z dystrybutora, to nie ma problemu z zamowieniem picia.

Po kilku minutach (ryż i warzywo mają z reguły gotowe, więc czekam tylko na usmażenie krewetek) - voila!

Inne przykłady niskobudżetowego jedzenia - ramen i kaczka oraz grillowany węgorz:

Najbardziej niskobudżetowym jedzeniem jakie znalazłam było takoyaki, na targu spożywczym w Kyoto. Takoyaki to kulki z ciasta z dodatkiem ośmiornicy i resztek tempury. Czyli japoński fastfood i taniocha. Oczywiście nie było to w knajpie, a w budzie, przed która stały 3 ławeczki, na których można było usiąść i jeść. Zamówienie znowu składa się w maszynie

Przekąska - szaszłyki z kurczaka (yakitori), często serwowana jest w knajpach z wyszynkiem (izakaya)

Gyoza - pierożki z mięsem, warzywami i czosnkiem. Pycha! (te ze zdjęcia jadłam w najdziwniejszym miejscu na ziemi - ale o tym może osobny post)

Przez większą część wyjazdu żywiłam się jedzeniem na wynos, które kupowałam w 7/11 lub innch sieciach tego typu (jest ich bardzo dużo w Japonii, nawet na największym odludziu zawsze jest tego typu sklep). Jedzenie na wynos to "bento" - zanim pojechałam do Japonii bylam przekonana, ze ten termin jest zarezerwowany do fikuśnie przygotowanych dań, jedak oznacza on każde jedzenie na wynos - zarówno sklepowe, jak i przygotowane w domu.

Kontakty z tubylcami sprawiły, że miałam też okazję być lepszej restauracji niż te z maszynami zamiast kelnerów. Było to na pewno ciekawe przeżycie - restauracja mieściła się w dzielnicy finansowej Tokyo, na 8. piętrze wieżowca. Jedliśmy w tradycyjnej japońskiej jadalnii (niski stół, siedzi się na zydelkach), z papierowymi scianami i przesuwanymi drzwiami, z okien roztaczał się za to widok na drapacze chmur i Tokyo Station. Jedzenie było pyszne, wyszukanie podane (niestety tak szybko znikało z półmisków, że zdążyłam zrobić zaledwie kilka zdjęć) i dość drogie - kolacja na 12 osób kosztowała równowartość 850 euro.

Na szczęście nie każda restauracja jest droga - tutaj bardzo tanie (200 yenów - ok 2 euro za talerzyk) kaizen sushi

Właśnie tam pierwszy (i pewnie ostatni) raz w życiu miałam okazję zjeść sushi... z bekonem!

Jednak najlepsze sushi, a właściwie to sashimi, jadłam na targu ryb w dzielnicy Tsukiji (relacja w kolejnych postach). Co tu dużo pisać - było wspaniałe

Jeśli chodzi o najlepsze jedzenie wyjazdu to ex aequo z sashimi (pysznym mięciutkim i rozpływającym się tuńczykiem) plasuje się stek z japońskiej wołowiny. Wołowiny, którą cały świat zna jako wołowina z Kobe. Niestety to nieprawda, że tamtejsze krowy piją sake i mają prywatnych masażystów. Wołowina z Kobe to wołowina ze szczególnego rodzaju japońskiego bydła, hodowanego tylko w jednej prefekturze i w związku z czym nawet w Japonii poza okolicą, gdzie jest hodowana ciężko ją znaleźć. Natomiast (tylko troche) mniejszym problemem jest znalezienie restauracji serwującej "wagyu", czyli po prostu japońska wołowinę. Ale w końcu się udało!

Zamówiłam stek i dostałam takie coś - serduszko to smalec, którym smaruje się grilla, gdyż jak się okazało nikt tu nie pyta się klienta, jak wysmażone mięso lubi, w stole każdy ma przed sobą palnik z grillem, na którym może sobie samemu przyrządzić mięcho wedle upodobania.

Generalnie jedzenie jest zdrowe i dietetyczne, co zresztą widać po samych Japończykach - w przeważającej większości filigranowych. W tradycyjnych potrawach jest znikoma ilość tłuszczu, za to dużo ryżu, zielsk, owoców morza. Czekolada to zachodni wynalazek, tradycyjne japońskie słodycze to ryżowe ciasto z nadzieniem ze słodkiej fasoli.

Kupiłam sobie raz trójpak tradycyjnych japońskich ciasteczek licząc, że może znajdę jakiś wyjątek od reguły - japońska słodycz, czyli fasola, ale próżne nadzieje. W każdym z ciastek nadzienie było takie samo.

Raz trafiłam na smaczne ciastko, ale poza formą (było w kształcie ryby), którą na pewno wymyślił Japończyk było zupełnie normalne - nadzienie z kremu, otoczka z czegoś między waflem, a naleśnikiem

A na koniec rodzimy akcent - wypatrzony w monopolowym w Kyoto. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz