18 lut 2013

Sensō-ji, Asakusa i okolice

Jeden z tych zabytków, co to każdy przewodnik, czy strona internetowa wymieniają. Warto tam pójść, ale niekoniecznie z powodu wyjątkowości tej świątyni. W czasie całego mojego pobytu w Japonii widziałam pewnie z setkę świątyń i ta na pewno nie znalazłaby się na liście dziesięciu najlepszych. Natomiast jeśli chodzi o kupowanie pamiątek i pocztówk - to najlepsze (i jedyne) miejsce w Tokyo. Wtedy tego nie wiedziałam, dopiero po tygodniu okazało się, że nigdzie indziej nie sposób dostać pocztówek. W ogóle przemysł turystyczny w Tokyo jest szczątkowy, nastawiony jeśli już na lokalsów, zagraniczni turyści są traktowani trochę jak zło konieczne, w ostateczności się wywiesza dla nich jakieś zdanie łamaną angielszczyzną.

Swastyka na japońskiej mapie oznacza po prostu świątynię i często pojawia się w kontekście religijnym.

A tutaj widać jak bezpiecznym miejscem jest Japonia. Komuś ze zwiedzających nie chciało się targać walizki po schodach, więc ją po prostu postawił przed wejściem. A to bardzo ruchliwe miejsce. O terroryzmie też pewnie mało słyszeli (i na szczęście, bo inaczej strach pomyśleć jakie środki zaradcze mogliby podjąć).

Wszędobylskie znaki dobitnie wyjaśniające, dlaczego gołębie nie są fajne.

Roleta zasłaniająca wejście do sklepu.

Forma zwiedzania w sam raz dla bojących się słońca Japonek. Upał był taki, że czasem marzyłam o rikszy lub tuktuku (niestety nie mają).

Okolice świątyni

Już wspominałam, że słońce zabija? :) A tak na serio, to po kilku dniach zaczęłam rozumieć lokalsów. Upał i wilgotność były (nawet dla tak lubiącej ciepło osoby jak ja) nieznośne, a taka parasolka trochę przynosi ulgę w upale. Do tego Japonki faktycznie rzadko wygladaja na swoje lata i po czesci zawdzieczaja to dbałości o jasną karnację, opalone japonki wyglądają na pomarszczone.
Od pierwszego dnia spodobał mi się też sposób noszenia lokalsów - wygodne, przewiewne stroje, z naturalnych tkanin, kolorowe i niebanalne. (Z wyjątkiem salarimenów - Ci zawsze w białych kołnierzykach i gajerkach).

Psiaki w koszyku roweru. Ich właściciel wszedł do sklepu, a przechodnie na ulicy się nimi zachwycali. (Kawaiii!)

Tego typu lampiony, zwane Chōchin, można spotkać w wielu miejscach, nie tylko tych "zabytkowych", ale też np przy ruchliwych skrzyżowaniach, czy centrach handlowych. Chyba coś znaczą, zwłaszcza w dużych skupiskach, choć lokalsi nie potrafili mi powiedzieć co. Pojedyncze lampiony wiszą w wejściu do restauracji, lub pubu (izakaya, ale wtedy są czerwone).

Ten kolorowy sklep to japońska drogeria. Dopiero potem odkryłam, że te sklepy są pełne dziwnych, nieznanych reszcie świata rzeczy i warto wchodzić do środka. (Również potem odkryłam, że nawet w takich jak ten sklepach bez drzwi w środku działa klima i warto tam wejść i odsapnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz