Popłynąć tym największym i ponoć najpiękniejszym fiordem nie jest łatwo. Trzeba najpierw przepłynąć jezioro, dotrzeć do drogi, która jest zamknięta dla ruchu - mogą się poruszać po niej tylko pojazdy elektrowni i wybranych biur turystycznych. Po kilkudziesięciominutowej jeździe serpentynami dociera się do przystanii nad fiordem i voila - potem już tylko podziwiać, wypatrywać fok, pingwinow, delfinów i waleni.
Okazało się, że jestem w czepku urodzona - pogoda w okolicy zazwyczaj wygląda jak na pierwszym zdjęciu. Jednak potem się rozpogodziło, wyszło słońce. A do tego wszystkie zwierzęta, które można tam zobaczyć jakby tylko na nas czekały - foki się foczyły, walenie prychały wodą, delfiny dostojnie sunęły po wodzie, a pingiwny śmiesznie się kolebały na boki. ;-)
Przeprawa przez jezioro Manapouri. Póki jestem nieszczęśliwa, bo wstałam o szóstej, a pogoda pod psem.
Podczas rejsu wypogodziło się i chmury zostały za nami.
Jazda serpentynami w kierunku Doubtful Sound
Rejs fiordem. Spokój. Brak zasięgu. Oprócz nielicznych statków - zero śladów obecności człowieka. Uczucie z gatunku "jestem piasku ziarenkiem w klepsydrze". :-)
W drodze powrotnej zwiedzamy elektrownie wodną umieszczoną w podziemnych pomieszczeniach wykutych w skale. Z ciekawostek - od obowiązującego w Nowej Zelandii ruchu lewostronnego jest wyjątek - w tunelach wykutych pod ziemią jeździ się po prawej! ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz