
Oprócz zalanych domów nad samą rzeką pierwszego dnia jedynym śladem powodzi były mokre ulice (gdzieniegdzie wybijały studzienki kanalizacyjne).

Następnego dnia zobaczyliśmy zalany targ, na którym handel trwał w najlepsze. Tu sprzedawczyni nic nie robi sobie z tego, że przez jej kram przepływa potok, tylko spokojnie rozmawia przez telefon.

Smażenie i grillowanie podczas powodzi - żaden problem!

Tu już wody za dużo - kramy nieczynne.

Nadal dzień drugi, wybijają studzienki i pojawia się trochę wody na głównych ulicach. Mnich buddyjski robi zdjęcia powodzi.

Wody może 3 centymetry ale umundurowane służby w pełnym pogotowiu.

Nieważne, że woda. Tuktukowy biznes się kręci. "Hello! Tuk-tuk?"

Powódź to raz. Ale pan na motorynce wiezie wieniec, ma założoną tył na przód kurtkę i do tego trzyma patyczek z przylepioną do niego płachtą papieru. Skill!

Drugiego i trzeciego dnia powódź dotarła na Samsen Road. Okazało się, że tubylcy słusznie stawiali murki przeciwpowodziowe przed swoimi sklepami.

Tuktukarze jeżdzą i proponują swoje usługi niezależnie od powodzi.



Nasza 'odnoga' Samsen Road.


Pod naszym hostelem

Kiedy poziom wody wzrósł i trzeba było zakasać nogawki, by pójść na obiad, czy po piwo, na Samsen Road przyjechały i wyległy tłumy. Każdy chcial zobaczyć powódź.

Choć niektórzy wyglądali na zaniepokojonych

Pojawili się profesjonalni fotoreporterzy

Mnisi musieli zakasać szaty

Pan niby ma poważną minę, ale zwracam uwagę na fantazyjne i nonszalanckie podejście do kwestii kasku. Moze dlatego, że w prawidłowo założonym ciężko palić papierosa? :)

Pani robiła zdjęcia. Tabletem.

Powódź przyciągnęła (oprócz localsów, służb mundurowych i reporterów) także zwykłych turystów.

Tubylcy uwieczniają chwilę

Z oddali, nie mocząc stóp tłumy fotografują powódź.
